Kilka dni temu zadzwoniła do mnie dziennikarka jednego z opiniotwórczych tygodników, z kilkoma pytaniami na temat brody. Pisała artykuł o stylach brody, rodzajach brodaczy i chciała zaczerpnąć informacji u źródła. I kiedy tak rozmawialiśmy o tym, czy wykonywany zawód ma wpływ na rodzaj noszonej brody i jakie grupy można wydzielić wśród Brodatej Braci, zdałem sobie sprawę z tego, że wielu dziennikarzy nie ma bladego pojęcia o tym, czym dla mężczyzn jest obecnie broda i dlaczego stała się tak popularna w ostatnich latach.
Moda na brodę
To popularny termin, który większość redakcji zdążyła w ostatnich latach odmienić przez wszystkie możliwe przypadki.
Najpierw słyszeliśmy o hipsterskim hypie i chwilowym trendzie zza oceanu. Potem pojawiły się teorie o mężczyźnie lumberseksualnym i zmierzchu trendu metroseksualnego. W końcu, jak grzyby po deszczu, zaczęły mnożyć się pseudonaukowe teorie o biologicznych, historycznych, czy kulturowych aspektach posiadania brody.
Dużo się o tym czytało, jeszcze więcej słyszało, a ilość informacji, różnej jakości badań czy opinii, przyprawiała momentami o konkretny ból głowy. Jednak cała ta medialna machina skupiała się wyłącznie na czubku góry lodowej, nieświadomie ignorując potężną podstawę, na której opiera się całe zjawisko.
Upadek atrybutów męskości
Pośród niezliczonych publikacji, dotyczących fizycznych atrybutów naczelnych, typów brodaczy, ilości zarazków w brodzie, czy tego, w jaki sposób brodacze są postrzegani przez kobiety, zabrakło mi jednej, niezwykle ważnej rzeczy.
Żaden artykuł nie dotykał bowiem szerszego kontekstu tego zjawiska. Nie skupiał się na głębszych aspektach brodatego „trendu” i jego społecznych przyczynach. A właśnie nad tę kwestią, moim zdaniem, powinno się pochylić.
W latach 20-tych XX wieku odróżnienie mężczyzny od kobiety było banalnie proste. Wystarczyło spojrzeć na to, kto nosi spodnie, a kto sukienkę i wszystko było jasne.
W latach 50-tych zadanie to nie specjalnie się skomplikowało. Wystarczyło popatrzeć, kto zarabia pieniądze i prowadzi samochód, a kto dba o dom i zajmuje się dziećmi. Role społeczne były jasno określone i żadna ze stron nie przekraczała niepisanych granic z nim związanych.
Wszystko zmieniło się w latach 60-tych, kiedy na fali rewolucji obyczajowej i seksualnej, kobiety coraz odważniej walczyły o swoje prawa, zacierając granicę pomiędzy tym, co wolno i co wypada kobiecie, a co nie.
Zmiany te zaskutkowały wieloma pozytywnymi efektami, takimi jak: zwiększenie praw kobiet, zmniejszenie przemocy domowej, wprowadzenie powszechnego dostępu do środków antykoncepcyjnych, czy możliwość robienia kariery, bez narażania się na społeczny ostracyzm. Jednak, przy tych wszystkich pozytywnych zmianach, zaburzyły one również dotychczasowy damsko-męski układ sił, rozpoczynając proces długofalowych zmian, których efektów nie sposób było wtedy przewidzieć.
Kobiety w natarciu
Od rewolucji lat 60-tych minęło sporo czasu. Jednak ruch kobiet na rzecz równouprawnienia nie zmalał. Wręcz przeciwnie. Kobiety coraz śmielej zaczęły sięgać po rzeczy zarezerwowane do tej pory tylko dla mężczyzn, a granica pomiędzy tym co kobiecie a co męskie stopniowo, ale bardzo konsekwentnie zaczęła się zacierać.
Dzisiaj nikogo nie dziwi już widok kobiety spacerującej w spodniach, czy w garniturze. Nikt nie oburza się na wieść o tym, że rządem danego kraju kieruje kobieta. I nie robi już na nas wrażenia fakt, kiedy widzimy kobietę na ringu mma, czy za kierownicą rajdowego samochodu.
Jednak każdy kij ma dwa końce.
Razem z intensywną ekspansją kobiet w głąb męskiego świata, drastycznie zmalała ilość rzeczy uznawanych do tej pory za typowo męskie. Z codziennego użytku zniknęły takie atrybuty męskości jak kapelusz, fajka, czy brzytwa do golenia. Razem z postępem przemysłowym zastąpiły je seryjnie produkowane papierosy, czapki i maszynki do golenia, które oprócz opakowania i kilku detali, nie różnią się kompletnie niczym od kobiecych wersji tych produktów.
Zniknęło również wiele miejsc, zarezerwowanych do tej pory wyłącznie dla mężczyzn. Klasyczne pracownie krawieckie, zakłady golibrodów, czy oldschoolowe szynki, gdzie można było wpaść z kolegami „na jednego” na wiele lat odeszły w zapomnienie. Zastąpiły je sieciowe sklepy w galeriach handlowych, salony fryzjersko-kosmetyczne i drink-bary, gdzie w sobotni wieczór ilość kobiet świętujących wieczór panieński jest niejednokrotnie większa niż gentlemanów, relaksujących się z kolegami po pracy.
Młode, wyzwolone kobiety stały się również ulubionym targetem wielkich korporacji i mediów, które za pomocą setek milionów dolarów pompowanych w reklamy, próbowały sprzedać im coraz to nowsze produkty i usługi. W ślad za ogólnym przekazem szli mali przedsiębiorcy, którzy dopasowywali swoją ofertę do rosnącego trendu, a męska część świata powoli i konsekwentnie schodziła na boczny tor.
Absolutnie nie chcę oskarżać kobiet o to, że coś nam zabrały. Po latach nierównego traktowania zaczęły sięgać po to, o czym od tak dawna marzyły – wyzwolenie, niezależność, władzę. Sięgały coraz dalej, nie zdając sobie sprawy z tego, jakie długofalowe efekty może to przynieść.
My z kolei nie bardzo wiedzieliśmy, na czym tak naprawdę nam zależy. Nie potrafiliśmy postawić wyraźnej granicy pomiędzy tym, co jesteśmy w stanie oddać bez walki, a co stanowi część naszej męskiej tożsamości i o co będziemy walczyć.
Efekt tych zawirowań był taki, że kobiety pędziły bez opamiętania po karierę i władzę. My natomiast próbowaliśmy odnaleźć swoje miejsce w nowym, coraz bardziej damskim świecie.
Jednak, jak to bywa z rewolucjami, każda z nich ma swój kres…
Zmiany z brodą w tle
Po latach kobiecej ofensywy w końcu przyszedł czas na to, aby powiedzieć: dosyć.
Dosyć ciągłego gadania o przewijakach na stajach benzynowych. Dosyć słuchania o najnowszych metodach bezstresowego wychowywania dzieci i o bezglutenowych ciastach, które można zrobić z niczego.
Dosyć zajęć fitness tylko dla kobiet, fryzjerów damsko-męskich z solarium i stylizacją paznokci w jednym i z 5 milionami nowych produktów, przeznaczonych wyłącznie dla pań.
Dosyć.
Nadszedł najwyższy czas na to, aby mężczyźni zabrali głos, bo świadomie czy nie – po cichu tęsknimy za męskim światem lat 20-tych, gdzie słowo mężczyzna nie pozostawiało pola do interpretacji, a granica pomiędzy światem kobiet i mężczyzn była czymś więcej, niż cienką czerwoną linią.
I to właśnie dlatego, moim zdaniem, tak wielu mężczyzn postanowiło obecnie zapuścić brodę.
Broda stała się czymś więcej, niż odrobiną futra na twarzy, czy oznaką bycia cool. Stała się ostatnim bastionem męskości. Czymś, czego żadna kobieta, mimo najszczerszych chęci i wzmożonych starań, nie jest nam w stanie nam odebrać. Symbolem sprzeciwu wobec postępującej feminizacji społeczeństwa i symbolem odradzającego się męskiego świata, który po latach zapomnienia wraca do życia ze zdwojoną siłą.
W ciągu ostatnich kilku lat zaczęła odradzać się klasyczna męska elegancja. Jak grzyby po deszczu wyrastają barbershopy i salony tatuażu, do których wstęp mają tylko mężczyźni. A coraz większa ilość lokali i firm zaczęła kierować swoją ofertę wyłącznie w naszą stronę.
Powstają nowe inicjatywy i męskie społeczności, skupione wokół typowo męskich dziedzin. Ilość brodaczy na ulicach rośnie wykładniczo, a młodzi mężczyźni zaczynają wracać do klasycznych męskich wzorców.
I mimo potężnej ilości młodych chłopaków zakochanych w rurkach, rosnącej popularności zabiegów medycyny estetycznej dla mężczyzn, czy coraz większej ilości urlopów tacierzyńskich, nie sposób nie zauważyć faktu, że męski świat wraca do życia ze zdwojoną siłą. Po latach uśpienia budzi się z letargu i tym razem nie ma zamiaru ustępować pola żadnym, nawet najbardziej zdeterminowanym niewiastom.
Dlatego, drodzy Bracia, noście swoje brody z dumą. Nie przeciwko kobietom, ale w obronie tego, co uważacie za nasze, męskie i czego nie macie zamiaru nigdy w życiu oddać. Dbajcie o klasyczne atrybuty męskości i bądźcie dumni z tego, że jesteście mężczyznami.
Mam nadzieję, że za kilka lat obudzimy się w świecie, w którym słowo mężczyzna nabierze swojej dawnej mocy, a brodaty „trend” będzie wspominany jako zapowiedź intensywniejszych i znacznie szerszych zmian społecznych.
Czego Wam i sobie życzę.
Zdjęcie tytułowe pochodzi ze strony: www.tomcairnsphotography.com