Pamiętam ten dzień jak dziś. Przechadzając się ulicą, postanowiłem wstąpić do fryzjera. Ponieważ niedawno skończyłem relację z jedną panią fryzjerką, musiałem poszukać nowego miejsca. I kiedy tak mijałem kolejne ulice, wpadł mi w oko mały zakład fryzjerski, na którego witrynie było napisane „Fryzjerstwo męskie”.
„To jest to” – pomyślałem i skierowałem moje kroki w stronę wejścia z 4 schodkami.
Kiedy wszedłem do środka, poczułem się jakby czas stanął w miejscu. Na pierwszy rzut oka, gdzieś między 1975 a 1980 rokiem.
Stare, skórzane fotele ewidentnie wskazywały na to, że zakład lata swojej świetności ma już dawno za sobą. Farba na ścianach trzymała się ostatkiem sił, a średni wiek gentlemanów czekających na swoją kolej, skutecznie przypominał mi o kryzysie wieku średniego.
Pan Jan miał wtedy 62 lata i prowadził swój zakład od ponad 30 lat. Usiadłem więc na krześle i cierpliwie czekałem na swoją kolej. Kiedy w końcu nadeszła, pewnym krokiem zająłem miejsce na fotelu, zastanawiając się, co właściwie chciałbym zmienić w swoim wyglądzie.
I kiedy tak rozmyślałem, z ust fryzjera padły słowa, które będę pamiętał do końca życia: „To jak, młody człowieku, nożyczkami czy brzytwą?” Zamurowało mnie. Gdyby pytanie brzmiało: nożyczkami czy maszynką – zrozumiałbym. Ale brzytwa? Tego się nie spodziewałem.
Czując jednak na sobie wzrok 5 gentlemanów, siedzących za moimi plecami i biorąc pod uwagę fakt, że ten, który przed momentem siedział na fotelu, zszedł z niego w jednym kawałku, postanowiłem zaryzykować.
Pan Jan opłukał więc brzytwę, osuszył ją delikatnie ręcznikiem i jednym, wprawnym ruchem pozbawił mnie solidnego pukla włosów. Nigdy nie zapomnę tego dźwięku. Świst powietrza i odgłos rżniętych włosów był dla mnie kompletnym szokiem. Wszystkie mięśnie mojego ciała krzyczały „Uciekaj!”, jednak wiedziałem dobrze, że nie mogę się ruszyć. Za bardzo przyzwyczaiłem się do moich uszu, a gdybym w tym momencie raptownie wstał, mógłbym ich już więcej nie zobaczyć.
Pan Jan, nie zważając na krople potu ściekające po mojej skroni, raz za razem, kolejnymi ruchami, konsekwentnie skalpował moją czaszkę. Trwało to jakieś 5, może 10 minut. Potem przyszła kolej na nożyczki. I kiedy czułem się już spokojnie i bezpiecznie, nadeszła pora na golenie karku i baków.
W ruch poszedł pędzel do golenia i krem, a ja modliłem się do wszystkich bogów, żebym wrócił do domu w jednym kawałku, bo grubość okularów pana Jana nie wzbudzała mojego zaufania. Jednak wszystko poszło nadspodziewanie sprawnie, a ja poczułem się tak, jak nigdy wcześniej.
Od tamtego czasu sporo się zmieniło. Ja nie mam już 23 lat. Pan Jan odszedł na emeryturę, a zakład, po przejściu gruntownego remontu, nie jest już zawieszony w czasie. Nie ma już skórzanych foteli bez regulacji, farby na ścianach, która pamięta Gomułkę, ani żeliwnych grzejników.
Jedyne co pozostało, to wspomnienia i…miłość do brzytwy.